3/28/2015

Art reviews

Notka miała pojawić się kilka dni wcześniej, ale nie byłam w stanie pisać... Trochę wszystko powychodziło z normy - rodzina choruje, miewa wypadki, trafia do szpitala i z tych nerwów niewiele mogę ze sobą zrobić. Na dodatek dzisiaj rano zmarła bardzo bliska mi sąsiadka, która była dla mnie jak druga babcia, więc.. mam nadzieję, że jesteście wyrozumiali i zrozumiecie. 

A, i z góry przepraszam za jakość zdjęć - część była robiona przy naturalnym świetle, część w nocy przy świetle żarówki, co mnie nie zadowoliło. W każdym razie widać, które kiedy były robione. Tematem dzisiejszego postu jest, można powiedzieć, recenzja przyborów artystycznych, które posiadam. Często szukam takich, a nie zawsze są, więc kolejnym osobom może się przydadzą, jeżeli będą myśleć o zakupie. :)

***

Czytając notkę o mnie natknąłeś się zapewne na fragment dotyczący pasji. Otóż należę do osób uzdolnionych manualnie, a oprócz rękodzieła chętnie rysuję i maluję. Od kiedy pamiętam, zawsze byłam małą artystką. Dobra, spaliłam. Wciąż jestem mała. *Okeeej, nieważne. Uznajmy, że nic nie pisałam* Wracam do tematu. A więc, za czasów jeszcze większego gówniarza niż teraz, ciągnęło mnie do wszelkich specyfików, którymi można coś stworzyć. Skończyło się na tym, że meble znajdujące się w moim mieszkaniu do tej pory są zapełnione kolorowymi hieroglifami. W kilku słowach - pasja od dzieciństwa! Czego chcieć więcej?

Przyborów, no tak! Ale to przyjdzie z czasem. To znaczy nie samo. No ale przyjdzie!

W moim - ale nie tylko moim mniemaniu - artykuły papiernicze są zbyt drogie, no ale co ja mam tutaj do powiedzenia? Im wyższa jakość, tym wyżej się cenią. Z tego względu, jak się można domyślić, moja kolekcja nie liczy dziesięciu opakowań kredek, ołówków i farb. Używam ołówków i kredek z Kooh-i-noor, Faber-Castell oraz Stabilo. Co prawda do tych ostatnich wracam bardzo rzadko. Nie umiem dobrze operować kredkami, doprowadzają mnie do szału. :') 



Żaden artysta nie wie, gdzie i kiedy najdzie go wena twórcza! Dlatego warto kupić szkicownik. Niewielki, poręczny, zmieści się w torbie czy plecaku. Możesz go mieć zawsze przy sobie, a wolnej chwili robić szkice wszystkiego, co wpadnie Ci w oko. Po prostu nikt inny, jak niemy przyjaciel!


Na dzień dzisiejszy mam dwa szkicowniki, z których używam tylko jednego. Przedstawię Wam tylko jeden, bo drugiego nie chce mi się szukać. Jestem z niego bardzo zadowolona, pomimo tego, że kupiłam ten szyty a nie na spirali. Zarysowane jedynie kilka stron, żal mi, mimo że do tego jest przeznaczony. Kupiony w Empiku za bodajże 35 zł. Posiada 100 grubszych kartek formatu A4, na szczęście nie rozwalają się pod wpływem farb i wody. Firma Canson, czyli średniej jakości, nawet dobrej. Gramatura 250g/m3Ma twardą, czarną oprawę, widoczną na zdjęciu. Naprawdę polecam. Myślałam, że skoro ma zszywane strony, to będzie w nim mało miejsca, ale można tworzyć swobodnie. Bez ryzyka nie ma zabawy! *taki żarcik dnia*
Jestem w stanie żartować. Borze szumiący, co się dzieje.


Oprócz szkicowników używam oczywiście bloków akwarelowych. Jestem właścicielką jeszcze zwykłego ot, czarnego bloku A5. Nie będę się rozpisywać, są okej:


Z ołówków używam i polecam te firmy Koh-i-noor i Faber Castell. Chociaż, szczerze mówiąc, mi wystarczą  nawet pożyczone od kumpli czy te z Ikei albo Leroy Merlin albo jakieś mechaniczne z wymiennymi rysikami. Obojętnie. Niżej część z uzbieranych przeze mnie, reszta leży pogubiona gdzieś po kątach domu i czeka na zbawienne użycie. 
PS: Tak, jestem świadoma tego, że ołówki z samego dołu są (oczywiście!) najwyższej jakości (czy mogłoby być inaczej?).



Skoro są ołówki, to musi być też inna podstawowa rzecz każdego plastyka - wiszer! Wiszer to zwinięty kawałek papieru, którym rozcieramy na przykład grafit z ołówka, pastele, sepię. Możemy zmiękczyć nim krawędzie i kreskę. Po ubrudzeniu wystarczy zaopatrzyć się w papier ścierny. Jak na razie miałam do czynienia z jedną firmą... z resztą, nawet nie wiem czy są inne. Tak czy inaczej, na pewno się nie różnią, bo takie cuda można zrobić samemu. 


Raz na ruski rok do rozcierania używam chusteczek higienicznych, patyczków do uszu i takich, hm.. gąbeczek (?), które kupiłam w drogerii. Uważam je jednak za gorszą alternatywę, ponieważ wychodzą strasznie nienaturalne cienie. Gąbeczek używam, kiedy chcę rozetrzeć grafit i jednocześnie zebrać jego nadmiar. Rysunek staje się wtedy jaśniejszy. 


Kolejnym punktem z listy jest gumka chlebowa. Wiele osób pyta, co to jest i dlaczego wygląda jak plastelina. Właściwie to jest prawie plastelina, tylko dla rysowników. Bez niej nie zrobiłabym żadnego rysunku. Można ją formować w palcach, odrywać kawałki i łączyć ponownie. Zdarza się, że trochę się klei, ale nie dziwmy się, jeżeli ktoś bawi się nią dziesięć minut. Potrzebna jest głównie po to, żeby zrobić wrażenie odbijającego się światła lub wymazać malutkie fragmenty pracy i nie zniszczyć reszty. Ma sporo plusów. Przede wszystkim nie zostawia śmieci, jak zwykłe gumki. Można uzyskać wymagany kształt i przy okazji nie stracić jednej czwartej rysunku. Gumką chlebową na pewno nie zrobisz dziury w kartce ani nie naruszysz jej. Testowałam dwie różne firmy, więc akurat w tym temacie mogę się wypowiedzieć. Gumka Koh-i-noor'a jest zdecydowanie lepsza niż Faber Castell'a. Odnoszę wrażenie, że tą drugą gorzej się formuje i ściera. Zdecydowanie gorzej idzie i dłużej się ją czyści, przy czym bolą palce. Obie kosztują 2-3zł i można je kupić w sklepie plastycznym albo jakiejś hurtowni papierniczej, jak w moim przypadku. 


Nie znoszę plastikowych temperówek. Łamiące i tępiące się badziewie, które nie starczy Ci na długo. Najlepsze są całe metalowe (albo ewentualnie drewniane), czy z czego one tam są zrobione. Używam tylko tych, które mają otwory do mniejszych i grubszych przyborów. Nigdy w życiu noża, bo znając mnie, prędzej pozbawiłabym się palców albo dłoni niż nadmiaru drewna z ołówka. Jak widać, rysików brak na stanie.


Nie znam osoby, która chciałaby skończyć pracę, a po jakimś czasie zobaczyć, że połowa jest rozmazana. Rysownicy w celu zabezpieczenia rysunku używają fiksatywy albo jak często słyszałam, lakieru do włosów (nigdy nie próbowałam, mam wobec tego obawy i wrażenie, że wszystko się rozpłynie jak podgrzewane kredki świecowe). Moja fiksatywa jest firmy Koh-i-noor jak większość. Nie kosztowała nawet 20 zł, ma pojemność 300 ml. Należy rozpylać ją natryskiem krzyżowym, potem bardzo szybko wysycha. Jedna mała rada - głupotą jest zostawienie na przykład otwartego laptopa w pobliżu. Robi się wtedy na nim świetna warstwa, którą trzeba wyczyścić. Potwierdzone info, nie polecam, Kaśka. :')


Farby też są moją słabą stroną. Słabą ze względu zainteresowania, a nie techniki. Moje pochodzą od Giotto, a z tego co się orientuje przeznaczone są dla osób początkujących i uczniów. Tanie, ale nie najgorsze, przynajmniej dla mnie. Nie miałam do czynienia z droższymi akwarelami, ale kiedyś na pewno zrobię taki zakup. Trzeba się jakoś rozwijać.


Na temat pędzli nie jestem w stanie nic powiedzieć - gdzie kupione, jakiej firmy, z jakiego włosia - nie mam w tym żadnego rozeznania, a 4/5 z nich kupowała moja mama, gdyż ona też wykorzystuje swoje zdolności manualne, jednak tylko i wyłącznie kiedy potrzebuje czegoś do pracy. Z resztą wątpię, żeby chciało mi się opisywać każdy pędzel z osobna, skoro naliczyłam ich ponad 100, a jeszcze jakieś znajdą się rzucone luzem w szufladzie i w innej puszce w szafce bez dna. Talent odziedziczyłam podobno bo babci (właśnie od strony mamy), a że z plastyką miałam do czynienia w rodzinie, to mogłam się jakoś rozwinąć i miałam w tym wsparcie do tego potrzebne. 


***

Jako zapowiedź kolejnej notki (choć mogą ją poprzedzić inne) mogę napisać, że może być ona o tonowaniu, użyciu wymienionych kredek, ołówków, a także technikach rozcierania różnymi przyborami.
Jakieś uwagi? Pytania?

3/24/2015

Mała istotka i jej utopia

Jestem piętnastoletnią personą o imieniu Katarzyna. (mam nadzieję, że nie zrazisz się moim stylem pisania i używanym słownictwem) Borze zielony, o ja piszę - w żadnym wypadku Katarzyna. Raczej Kasia, albo Kaśka. Przezywają mnie też Ruda, chociaż taka nie jestem. No, może w pewnym stopniu. Ale nie mam zamiaru wdrażać was w szczegóły i zamęczać. W każdym razie – cokolwiek - ale nigdy w życiu Katarzyna! To jest okropne. Mogę Cię zapewnić, drogi czytelniku, że najprawdopodobniej otrzymałbyś za to gratisowego focha albo dziesięciopunktowego lewego sierpowego w twarz. 
Cóż… przejdźmy do rzeczy. :')


Podejrzewam, że chciałbyś wiedzieć o mnie chociaż trochę, pomimo tego, że nie będą to informacje zmieniające sens Twojego bytu. Blogowaniem nie zajmuję się długo (jeśli nie liczyć prób prowadzenia bloga sprzed kilku lat, co było kompletną porażką). Jestem właścicielką jeszcze jednego bloga – o urodzie, pielęgnacji ciała. (znajdziesz go na samej górze strony, w miejscu nagłówka – po naciśnięciu ikony Bloggera lub TUTAJ). Założyłam kolejnego, bo czuję potrzebę wylania swoich myśli w inne miejsce niż papier. Lubię dzielić się swoim światopoglądem z innymi oraz poznawać ich punkt widzenia.


Co do mojej osoby – należę do tych małych istotek, które mierzą niewiele ponad metr pięćdziesiąt. Początkowo nie mogłam się z tym pogodzić, ale na chwilę dzisiejszą podchodzę do mojego wzrostu neutralnie, a nawet pozytywnie. Oczka mam piwne, a kudełki - barwy ciemnego blondu. Sięgają trochę za ramiona (kiedyś były do uszu, ech). No, teraz pewnie myślicie sobie, po co się tak produkuje, skoro zdjęcia załatwiłyby całą robotę za mnie. Dałam Wam jednak szansę, żebyście (o ile nie jesteście zbyt leniwi) stworzyli własną wizję mnie. Dla leniuchów wersja light, w kolorowych pikselach c; 


Jestem tolerancyjna, a przynajmniej mam wrażenie, że taka jestem. Ludzie widzący mnie po raz pierwszy, mijający na ulicy oblepiają mnie ciekawskimi, a czasami aż szyderczymi spojrzeniami, a to wszystko przez sposób, w jaki się ubieram. Chciałabym być szanowana i akceptowana nie tylko przez rówieśników, ale także resztę społeczeństwa, więc robię to samo w stosunku do nich. Karma wraca.

Odchodzimy od mojej powierzchowności – czas na wnętrze. Oczywiście nie zamierzam obdarowywać Was opisami moich wdzięcznych narządów wewnętrznych *w tym miejscu powinno być rozczarowanie*. Jestem wrażliwą osobą, rozklejam się wyjątkowo szybko, wystarczy mi jedno słowo lub piosenka. Co idzie za tym – wszystko przeżywam silniej niż reszta. Jeśli chodzi o moją samoocenę – jest bardzo niska, ale pracuję nad tym. Nie należy bezczynnie siedzieć i wypatrywać kolejnych „ideałów” w sieci – żeby coś zmienić, trzeba działać. Mam swój własny kanon piękna i staram się do niego dążyć, nie zważając na obelgi i tym podobne rzucane w moją stronę. Mam do siebie dystans. To w sobie lubię!


Czy nie widzę swoich wad? Oczywiście, że widzę. Wszystko w swoim czasie, nie na tym rzecz polega, żeby wypisywać same plusy! Należę do choleryków, bardzo szybko się denerwuje. Jakby nie patrzeć, jestem też uparta i baardzo kłótliwa, trochę zamknięta w sobie i nieśmiała, czego nie powiedzieliby moi znajomi.

Kreatywność moich znajomych nie zna granic, jak szaleć, to szaleć... :')

Jakie mam zainteresowania, pasje? Otóż jest ich nawet sporo. Jedną z moich większych pasji jest sztuka – chcę pokazać ludziom, w jaki sposób widzę otaczający mnie świat. Lubię oglądać prace innych – motywują mnie i inspirują. Najczęściej uciekam się do rysowania i malowania. Uwielbiam metaforykę i symbolikę, odgrywają one dla mnie ważną rolę. Podoba mi się turpizm i sztuka związana z tematyką upadłych aniołów, krwi i śmierci. W przyszłości zamierzam uczyć się w plastyku, w co nie wierzę. Jestem indywidualistką, możesz przeczytać o tym mnóstwo w internecie. Masz do czynienia z osobą o bardzo bogatej wyobraźni i światopoglądzie. Nie wiem, jak ta artystyczna dusza mieści się w tak małej istotce!


Na drugim miejscu stawiam literaturę. Tak jak rysunek czy fotografia (widzę wszystko w kadrze), którą także się interesuję – czytanie jest dla mnie pewną ucieczką od rzeczywistości (jak najbardziej miłą ucieczką). Gustuję w powieściach fantasy – moja wyobraźnia otrzymuje pełne pole manewru (które mogę z resztą wykorzystać w swoich pracach). Ostatnimi czasy postanowiłam zagłębić się w innej tematyce - a mianowicie w psychologii, która intryguje mnie od paru lat, ale do tamtej pory czytałam o niej jedynie w internecie. Do książek ciągnie mnie od dzieciństwa, stąd całe zainteresowanie. Jeśli się zawezmę, potrafię przeczytać kilka książek w tydzień. Kolejnym punktem jest poezja, moim zdaniem również ciekawa. (gdzieś zachowałam swoje stare wiersze) Mam skłonność do obdarzania sympatią fikcyjnych postaci. Należę do kilku fandomów, oczywiście książkowych.


Tak, jak wyżej wspomniałam, interesuję się psychologią, ale także okultyzmem i zjawiskami paranormalnymi. Tym samym zakładam, że istnieją równoległe wymiary, które zamieszkują nieznane (a może jednak nie aż tak dalekie?) istoty. Otaczający nas świat jest pełen zagadek. Jednak temat-rzekę zostawię na później, lubię się rozpisać.

Moją słabością – tak jak wielu innych nastolatków – jest muzyka. Co może was zdziwić, gatunki słuchanej przeze mnie playlisty tworzą śmieszne połączenie – chętnie słucham rocka, rapu, punku, metalu, muzyki klasycznej, soundtrackowej oraz celtyckiej i tym podobnej. 


Czy mam jakieś inne słabości? Oczywiście! Kupuję tysiące herbat, zbieram znaczki pocztowe, suszone kwiaty, różnego rodzaju bilety, karteczki, noszę kamienie przy naszyjnikach i symboliczne zawieszki. Czuję pewien sentyment do pamiątek rodzinnych w postaci starych, podniszczonych zdjęć. Ach, jeszcze jedno! Kolekcjonuję łapacze snów - zarówno kupione, jak i te własnej produkcji. c;




Od dziesięciu lat jestem zakochana w górach - jak na razie jedynie w polskich Tatrach. Uwielbiam spacerować po szczytach – nie mogłoby być inaczej, skoro takie piękne widoki, szemrzące strumyki i nieprzewidywalna pogoda (jak ja, hehe) czarują mnie swoim urokiem na każdym kroku. 

***

Odnosząc się do ostatniego akapitu - tak, wiem, z poczuciem humoru jest u mnie słabo. ;)
Taką plątaniną słów chciałam przybliżyć Wam moją osobę. 

Czy mi wyszło... tego nie jestem w stanie określić sama. 

Chcesz wiedzieć coś więcej? Zapytaj w komentarzu, postaram się odpowiedzieć. c:


3/23/2015

100 happy days

Istnieją tysiące projektów i tak zwanych challenge'y - jestem pewna, że słyszałeś przynajmniej o kilku. Zaczyna się od czytania książek spełniających konkretne warunki, wspierania innych, wylewania wiader wody z lodem na głowę, po ćwiczenia, wykonywanie rysunków, a kończy na wrzucaniu zdjęć (właśnie!) i noszeniu fandomowych, wielokolorowych wstążek.


Ale no tak, do czego ja zmierzam? Dwa miesiące temu, całkiem przypadkowo znalazłam na instagramie (widzicie, czasami się przydaje :') ) zdjęcie otagowane hasłem "#100happydayschallenge". Oczywiście, jak się zapewne domyślasz - z zaciekawieniem szybko wstukałam je w Google. Challenge polega na wstawianiu zdjęć czegoś, co nam sprawiło radość, przez sto dni. Pierwsza myśl - trochę bez sensu, ale sama idea świetna. A co mi tam, spróbuję. Dla wielu może wydawać się to głupie, tak jak mi na początku. 




Żyjemy w czasach w których przepełniony plan dnia stał się czymś czym możemy się przechwalać. Kiedy prędkość życia rośnie, mamy coraz mniej i mniej czasu na cieszenie się chwilą. Zdolność docenienia chwili, otoczenia i siebie w nim jest podstawą dla mostu w kierunku długotrwałego szczęścia czyjegokolwiek życia.



71% ludzi, którzy podjęli to wyzwanie, ale nie ukończyli go podają za główną przyczynę brak czasu. Te osoby po prostu nie miały czasu na bycie szczęśliwym. A ty?

100 happy days ma na celu docenianie chwili, drobnostek. Najprościej mówiąc, uczy cieszenia się życiem, pomimo wszystko. Bo wtedy zmieniamy swój styl bycia, przyciągamy szczęście. Pożar zaczyna się od iksry. Ale to już temat na inną notkę, kiedyś do niego wrócę. Także wiadomo już, co twórca miał na myśli. 



Teraz kolejna kwestia. Pewnie zastanawiasz się, co możesz tam wstawić? Odpowiedź jest prosta: wszystko, cokolwiek by to nie było - tekst zapisany na pożółkłych kartkach, światło świecy, bransoletkę z zawieszką, selfie z kumplem, deszcz spływający po szybie, książkę, czekoladę, gazetę, plakat z Twoim ulubionym zespołem, płytę, widok ze spaceru, a nawet różowy zeszyt z uśmiechniętą pandą. Wszystko, co wywołało uśmiech na Twojej twarzy albo pozytywną myśl. Tą część pozostawia się Twojej inwencji twórczej. W moim przypadku większość to cytaty z książek, widoki, selfie i własne rysunki. Zdarzały się też nogi w zakolanówkach, łyżwach, sushi, nieudana tarta i case do telefonu, który właśnie przyszedł pocztą (tak, cud). Bo tak. Bo na sam widok jestem zadowolona.

20 marca był Międzynarodowy Dzień Szczęścia. Administratorzy strony piszą: 

 "Znajdź szczęście wokół siebie, inspiruj innych i wypełnij nim swój kraj!"

Dlaczego to zrobię? Osoby, które wypełniły wyzwanie twierdzą, że:

  • zaczęły zauważać co sprawia im szczęście każdego dnia,
  • są w lepszym humorze każdego dnia,
  • zaczęły dostawać więcej komplementów od innych ludzi,
  • zauważyły jakie są szczęśliwe, mając takie życie jak mają,
  • stały się bardziej optymistyczne,
  • zakochały się w trakcie trwania wyzwania.

OFICJALNA STRONA 100 HAPPY DAYS


Odrobina z mojego udziału :)


#day8
#day51
#day2

#day3
#day52
#day48
#day49

Zachęcam do wzięcia udziału! c:
Więcej moich zdjęć #happydays na instagramie:



3/22/2015

Czy dzieci jak ryby głosu nie mają?

Pomyślałam, że być może ktoś będzie zainteresowany moim - może niezbyt ambitnym esejem - który napisałam trzy lata temu na cel konkursu. Pisałam go jeszcze wtedy, gdy uczęszczałam do szkoły podstawowej, więc zdaję sobie sprawę z tego, że pojawi się tam z pewnością błędów od grona. Myślę, że to dość hm... kontrowersyjny temat? Może jedynie konfliktowy. Wykopałam go w czeluściach mojego laptopa -publikuję, być może akurat komuś się przyda. 
Zapraszam do lektury i krytyki. :)


***


Staropolskie przysłowie „Dzieci jak ryby głosu nie mają” zna od pokoleń bardzo wiele osób. Powiedzenie to wzięło się stąd, że ryby wydają dźwięki, które są niesłyszalne dla ludzi i dlatego dzieci zostały porównane do ryb. Jeśli miałabym dosłownie wytłumaczyć komuś to przysłowie, to ta osoba usłyszałaby, że dzieci zostały porównane do ryb, ponieważ tak, jak one, mówiąc, nie zostałyby usłyszane przez dorosłego. Podobnie jest z dziećmi, ponieważ często ich głos jest „niesłyszalny” dla ich rodziców, opiekunów, nauczycieli.

Od momentu urodzenia opiekę nad nami sprawują nasi rodzice. To oni każdego dnia troszczą się o nas, dbając przede wszystkim o nasze bezpieczeństwo     i zdrowie. Pragną naszego dobra, dają nam dużo ciepła, miłości i czułości. Dopóki byliśmy mali, całkowicie podporządkowywaliśmy się naszym rodzicom. W miarę dorastania zaczęło nam przysługiwać coraz więcej praw, o których nasi dorośli opiekunowie nie chcieli słyszeć, a wręcz nie przyjmowali ich do wiadomości. Wielu rodziców po prostu nie dopuszcza do siebie myśli, że ich dziecko może myśleć i postępować niezgodnie z ich poglądami, że może mieć inne zdanie na dany temat, lub pogląd.  

Zapewne każdy znalazł się kiedyś w sytuacji, w której dziecko nie miało prawa głosu. Takie sytuacje mogą mieć swoje miejsce w szkole, w domu, ale też w różnego rodzaju instytucjach i miejscach publicznych. Dorośli często uważają, że nie możemy wyrażać swojego zdania na dany temat, ponieważ jesteśmy jeszcze zbyt młodzi i nie znamy życia.

„Dzieci jak ryby głosu nie mają”, kiedy dorośli rozmawiają między sobą o ważnych sprawach. Jest to jednak sprawiedliwe, ponieważ dzieci nie powinny wtrącać się w sprawy dorosłych. Przez takie zdarzenia w wielu domach dochodzi do częstych kłótni i sprzeczek. Czasami jest też tak, że dzieciom nie pozwala się wyrazić  opinii na temat, który ich dotyczy. Uważam, że wiele osób wie, że nasi rodzice chcą dla nas jak najlepiej. Pomagają nam w podejmowaniu ważnych i trudnych decyzji, lecz my też mamy prawo do wypowiedzenia się na takie tematy. Bywa, że rodzice są wręcz nadopiekuńczy i podejmują za nas liczne decyzje. Przykładem może być wybór koła zainteresowań i zajęcia pozalekcyjne, na które mamy uczęszczać. Wtedy to nie liczą się nawet z naszymi zainteresowaniami, lecz kierują się własnymi ambicjami.

Wiele sytuacji, które są dowodem na to, iż „dzieci jak ryby głosu nie mają” napotykamy w szkole. Najważniejsi powinni w niej być uczniowie, jednak nauczyciele nie zawsze się z tym zgadzają. My, uczniowie mamy przecież swoje prawa i chcemy czasem wyrazić swoją opinię na dany temat, lecz na ogół jesteśmy ignorowani. Przykładem może być ocena sprawdzianów. Kiedy po sprawdzianie uczeń przegląda kartkę i punktacja nie zgadza się, przeważnie mówi to rodzicowi, ten zaś zgłasza pomyłkę nauczycielowi. Nauczyciel powinien wtedy sprawdzić, czy nie pomylił się przy sprawdzaniu i przedstawić ocenę rodzicowi oraz uczniowi. Wielokrotnie jednak jest tak, że nauczyciel mówi, iż nie ma czasu lub wręcz omija ucznia. Zachowuje się wtedy tak, jakby nie słyszał, natomiast uczeń czuje się w tym momencie zlekceważony, a nawet poniżony. Niektórzy uczniowie często rozrabiają w szkole. Zrobią coś złego, a później się do tego nie przyznają, więc nauczyciele, często wraz z pedagogiem szkolnym,  próbują rozwiązać zaistniały problem. Kiedy sprawa nie jest jeszcze do końca rozwiązana, nieraz posądza się niewinnego ucznia, który nawet nic nie wie o danym zdarzeniu. Bywa tak, że dziecko chce się usprawiedliwić, wyjaśnić lub wytłumaczyć nauczycielowi, że on tego nie zrobił. Niestety wielokrotnie zdarza się, że nauczyciel nie chce słuchać tłumaczeń. To jest następny przykład świadczący o tym, że „dzieci jak ryby głosu nie mają”.

W literaturze również mowa jest o tym, że „dzieci jak ryby głosu nie mają”. Świetnym przykładem jest książka pt.: „Mały książę”, która opowiada o człowieku, będącym pilotem samolotu. Podczas jednego ze swoich lotów, został zmuszony do awaryjnego lądowania na Saharze i pozostania tam na dłuższy czas. Był to pechowy przypadek, ponieważ uszkodzona została część samolotu. Pilot podczas naprawy ujrzał jasnowłosego chłopca, który oznajmił, iż pochodzi z asteroidy B-612. Poprosił zdziwionego pilota, aby ten narysował mu baranka. W taki sposób zaczęła się przyjaźń chłopca z mężczyzną. Wtedy Mały Książę zaczął opowiadać o swoich podróżach po innych planetach, przyjaźni z lisem oraz różą. Chłopiec stwierdził, że dorośli są dziwni. Jedni nie potrafią cieszyć się światem, inni wciąż coś obliczają, okłamują sami siebie albo wpadają w przeróżne nałogi, jak mieszkaniec jednej z planet, Pijak. Autor tej książki jasno opisał to, że dzieci i dorośli całkowicie odmiennie patrzą na świat.




Innym literackim bohaterem, który zrobił wiele dobrych rzeczy dla dzieci był Król Maciuś Pierwszy - dziesięcioletni chłopiec, który po śmierci swojego ojca objął panowanie nad krajem. Postanowił, że dzieci też mogą wyrazić swoje zdanie w poglądach politycznych, więc stworzył sejm i dla dzieci, i dla dorosłych. Niestety, zamiast harmonii i spokoju w „sejmie” panował chaos i każdy kłócił się zamiast dyskutować. Przez to zamieszanie w kraju było coraz gorzej. Mali obywatele prowadzili również swoją własną gazetę. Dzięki Maciusiowi powstało zoo, fabryka łyżew, cukierków i czekolady. Myślę, że pewnie wszyscy cieszylibyśmy się, gdybyśmy mieli możliwość mieszkania w takim kraju. Największą moją uwagę w nim zwróciłyby sejmy dziecięce i gazety wydawane przez dzieci.

Młodzi obywatele poniżej osiemnastego roku życia nie mają prawa oddać głosu na wyborach, a przecież wielu z nich ma bardzo dojrzałe i logiczne poglądy na temat polityki. Niestety, dorośli nie popierają tego, aby niepełnoletnie osoby brały udział      w wyborach do sejmu lub innych instytucji publicznych.

Jednym z nielicznych ludzi, który szanował poglądy dziecka był Janusz Korczak. Uważał, że należy wysłuchać opinii dziecka, gdyż ono tak samo, jak dorosły ma prawo głosu w wielu sytuacjach życiowych i jest tak samo człowiekiem, tylko, że jeszcze małym. Walczył, aby dzieci miały prawo do: niewiedzy, niepowodzeń, własności, zachowania tajemnicy oraz radości. Mówił tak, ponieważ kochał młodych ludzi, którzy byli całym jego życiem.

Stowarzyszeniami, które mogą pomóc nie tylko dzieciom i młodzieży, ale też dorosłym są: Telefon Zaufania i Niebieska Linia. „Niebieska Linia” jest placówką Instytutu Psychologii Zdrowia Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Służy ona do: zgłaszania przemocy w rodzinie, powiadamiania o krzywdzeniu dzieci oraz zgłaszania sytuacji wykorzystywania seksualnego dzieci. Przypomnij sobie, ile razy widziałeś w telewizji reportaże o wykorzystywaniu i stosowaniu przemocy wobec dzieci. Dużo? Jest ich coraz więcej, a ofiarami stają się właśnie młodzi i bezradni ludzie… Na szczęście są osoby, które sprzeciwiają się temu i pomagają nam w trudnych chwilach. Podobną organizacją jest „Telefon Zaufania”. Kiedy jest ci trudno, masz problemy w rodzinie lub z kimś bliskim, doznajesz przemocy albo po prostu masz potrzebę porozmawiania z osobą, która cię nie zna, tak jak ty jej, możesz po prostu wziąć telefon i „wydusić” numer „Telefonu Zaufania”. Możesz dzwonić tam od godziny 6.00 rano do 14.00 po południu we wszystkie dni, nawet w różne święta i zawsze możesz liczyć na pomoc i wsparcie psychiczne. Ta spółka działa już 37 lat. Niezależnie od tego, w jakiej jesteś sytuacji, psycholog lub pedagog rozmawiający z tobą zawsze stara się pomóc i kieruje do ośrodka, w którym można rozwiązać problem.



   Niewątpliwie najważniejszą osobą, która stoi na straży praw dziecka zamieszczonych w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, jak i Konwencji o Prawach Dziecka jest Rzecznik Praw Dziecka. Jego zadaniem jest podejmowanie różnych decyzji, kierując się dobrem młodego człowieka. Każdemu dziecku należy się miłość, szacunek i ochrona, tak jak osobie dorosłej. Rzecznik Praw Dziecka dokonując różnych działań bierze pod uwagę to, że naturalnym środowiskiem dziecka jest kochająca rodzina i w takiej właśnie powinno się wychowywać i wzrastać.

Moim zdaniem, na pytanie „Czy dzieci, jak ryby głosu nie mają?” trudno odpowiedzieć jednoznacznie. Jeśli odpowiemy, że jest to prawda, zapewne skrzywdzimy samych siebie. Możemy również nie zgodzić się z tą opinią, lecz wtedy dla wielu dorosłych będzie to równoznaczne z odebraniem prawa do głosu. Przykłady dotyczące tego powiedzenia można by wymieniać w nieskończoność. Istnieje dokument określający prawa i obowiązki dziecka. Tym dokumentem jest Konwencja Praw Dziecka i myślę, że opracowanie jej było bardzo mądre i trafne. Szkoda tylko, że nie wszyscy dorośli jej przestrzegają, a być może wcale jej nie znają.


Tak jak wcześniej wspomniałam, praca może chociaż komuś przyda się jako wzorzec.