5/02/2015

Amsterdam: Wenecja Północy

Ulicami przechadzają się uśmiechnięci, niezwykle sympatyczni ludzie. Szerokie ulice zamykają wysokie, pięknie ozdobione wąskie kamienice, a nimi samymi co minutę przejeżdżają setki rowerów. Pomiędzy nimi, w kanale, przepływa błyszcząca woda i mnóstwo turystycznych promów. Po bokach są urokliwe łódki mieszkalne. Neonowe litery tworzą nazwy i szyldy przeróżnych lokali. Miasto raczy swoim urokiem najbardziej wymagających przechodniów. 

Najzwyczajniej w świecie można się w nim zakochać. Szczególnie nocą.

instagram.com/finnickowa

Wenecją Północy nazywane jest kilka miast, ale tym razem skupmy się na stolicy Holandii, przepięknym i niezwykle ujmującym Amsterdamie. Jego wąskie uliczki na pewno na długo zapiszą się w mojej pamięci.

Tak jak mówił nam jakże przemiły przewodnik, Amsterdam można mianować wielką wsią. Z wielką chęcią mogę się z nim zgodzić. Ulice i chodniki są utrzymane w porządku. Pomimo całego ruchu ulicznego (który na szczęście składa się w większości z rowerów) panuje tam spokój. Urok podtrzymuje architektura - stare, kilkuwieczne, murowane kamienice, liczne zabytki i sklepiki. Sama Holandia została tak nazwana z powodu germańskiego plemienia ją zamieszkującą, często zwana jest Niderlandami. Etymologia nazw większości miast holenderskich pochodzi od nazw rzek i końcówki "dam", która oznacza tamę. Toteż Amsterdam to nic innego, jak miasto zbudowane na rzece Amstel. W całym mieście liczba mostów dochodzi do 1280, co może zdawać się nieprawdopodobne. Samych kanałów przepływających pomiędzy budynkami jest 160, a miasto położone jest na 99 wyspach.


Holandia jest tolerancyjnym krajem. Jak pewnie obiło Wam się kiedyś o uszy, legalne jest tam mnóstwo rzeczy, takich jak: miękkie narkotyki, prostytucja, aborcja i eutanazja. Jej mieszkańcy na szczęście nie są zacofani w tym stopniu, co Polacy i obok osoby o innym wyglądzie przechodzą obojętnie. Z resztą, czemu tu się dziwić... siedząc w fastfoodzie minęłam się z transwestytą ubranym w zdobioną koronkami, błękitną, krótką sukienkę. Nie, w żadnym wypadku mi to nie przeszkadzało, a nawet w pewnym sensie podnosiło na duchu - istnieje mały cień szansy, że Polska kiedyś też taka będzie. Mężczyźni towarzyszący mu (jak i on sam) wręcz przeszywali mnie wzrokiem, spodziewając się pewnie krytyki, jednak minęłam ich z uśmiechem, który z chęcią odwzajemnili. :) Polacy mają tam opinię pijaków, złodziei i osób nietolerancyjnych (z czym się zgadzam w wielu przypadkach), więc z ust innego z "naszych" poleciałaby pewnie cała kolekcja obelg w jego stronę. 


Stosunek Holendrów wygląda mniej więcej tak - "Jeśli chcesz palić, to pal. Dopóki nie narzucasz mi tego samego wbrew mojej woli, nie przeszkadza mi to." Jeśli chodzi o prostytucję, w samym Amsterdamie istnieje tzw. "Czerwona dzielnica", gdzie kobiety stoją w szklanych witrynach w bieliźnie i czekają na klientów. Na jej terenie obowiązuje całkowity zakaz fotografowania. Wybudowano tam mnóstwo barów dla homoseksualistów i transwestytów, salonów tatuażu oraz piercingu. Wszyscy żyją sobie bez barier swoim życiem, nie wcinając się w cudze. c:


Wszyscy są uśmiechnięci od ucha do ucha! Za każdym razem, kiedy weszłam do jakiegoś sklepiku, sprzedawcy (zazwyczaj młodzi) witali mnie uśmiechem. Podeszłam do wieszaka z koszulkami, podeszła do mnie dziewczyna i przywitała. Przechodziłyśmy obok restauracji i zatrzymałyśmy się przy tablicy z menu. Z lokalu wyszedł wesoły facet, próbujący pokazać nam na migi, co tam jest napisane (pływająca ryba, cośtam, cośtam), bo nie rozumiałyśmy języka... Poważnie, takich ludzi mało kiedy spotykałam w Polsce, a tam zdarzało się to na każdym kolejnym kroku. Kiedy zobaczyłam ścieżkę przepełnioną rowerami, zachwyciłam się. Wiedziałam, że to najpopularniejszy środek transportu... ale nie, że aż w takich ilościach. Zszokował mnie widok parkingu dla rowerów, który liczył sobie zapewne od kilkudziesięciu do stu metrów (nie mam wyczucia miary) i miał trzy piętra, rower przy rowerze. Zdjęcie nie objęło jednak całego, a tak czy tak zrobione ze słabej perspektywy, bo podczas płynięcia turystycznym "promem".


Wstąpiliśmy (jeżeli wstąpieniem można nazwać 3-godzinny spacer) do ogrodów kwiatowych w Keukenhof. Tam czułam się po prostu w swoim żywiole... wszędzie kwiaty i tyle ciekawych osób.. aż cały krajobraz prosił się o włączenie aparatu. W rezultacie w jeden dzień wyszło ponad 900 zdjęć, przez co mam teraz problem wybrać odpowiednie na potrzeby notki. :') I z tego co widzę, im więcej zdjęć tym tekst coraz bardziej się kurczy.. oj nieładnie, a ja już nie wiem o czym pisać. Odwiedziliśmy jeszcze Szlifiernię Diamentów, gdzie również wprowadzała nas przesympatyczna pani, która mówiła polskim łamanym niemieckim. Pokazała nam od jedno do bodajże pięciokaratowych diamentów i pytała nas o ceny. Wszyscy zaniżali i nikt nie spodziewał się aż tak wysokich cen. Widzieliśmy w jaki sposób się je obrabia i jak długo to trwa. Masakra. Byliśmy na placu Dam, tym rzekomo bardziej znanym. Jest tam dość spory pomnik, w którym są ziemie z dwunastu prowincji Holandii i Indonezji.

Całą wycieczkę uważam za niezwykle udaną, mimo że wyczerpująca z powodu naszej pani przewodnik-służbistki, dla której wszystkie punkty grafiku musiały być zaliczone.. nie zwracając uwagi na to, że jesteśmy zmęczeni, a od 7 do 16 nic nie jedliśmy. Biuro podróży Funclub, które organizowało wyjazd jest w miarę dobre, jednak w ogóle niezorganizowane. Przyjechali innym autobusem, mniej pojemnym, z inną numeracją miejsc, gdzie rezerwacje przepadły, ale było znośnie. 

Za to wyjazd do Amsterdamu z pewnością będę pamiętać bardzo długo i ciekawie wspominać, bo było to spełnienie jednego z moich największych marzeń. :)
Jeśli chcielibyście zobaczyć więcej zdjęć, piszcie. Zrobię kolejną notkę, zakładkę albo cokolwiek innego, jeśli jesteście ciekawi. c:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cieszę się, że zabrnąłeś tak daleko. I jak wrażenia?